Komentarz Grzegorza Wiśniewskiego, CEO Soluma Group
Nie jestem foliarzem, szurem, antyszczepionkowcem czy kimkolwiek takim. Nie podważam istnienia pandemii, przestrzegam zaleceń sanitarnych i tego samego wymagam od moich pracowników oraz współpracowników. Zauważyłem jednak, że COVID-19 stało się jakimś uniwersalnym wytrychem, po który wyjątkowo chętnie sięgają firmy oraz klienci niewywiązujący się ze swoich zobowiązań. Dawniej tłumaczenia były różne: choroba, brak czasu, zapominalstwo, błąd księgowej. Dziś? Słyszę tylko: bo COVID…
Zrzucanie wszystkiego na pandemię może i było zrozumiałe rok, nawet pół roku temu. Wszyscy żyliśmy w mniejszym lub większym chaosie, nie bardzo wiedzieliśmy, co nas czeka i trudno było cokolwiek planować. Martwiliśmy się o swoje zdrowie, swoje biznesy, oczywiście też o najbliższych. Obserwując ludzi na ulicach, w sklepach czy nawet odbywając prywatne rozmowy mam jednak wrażenie, że sytuacja całkowicie się zmieniła i naprawdę mało kto się jeszcze tym wirusem przejmuje.
Faktem jest natomiast, że COVID-19 całkowicie rozregulował funkcjonowanie większości firm – a przynajmniej oficjalnie. Nie jestem oczywiście w stanie zweryfikować, czy np. rzeczywiście połowa załogi mojego klienta jest na kwarantannie, a współpracownik, który miał dostarczyć jakiś projekt faktycznie ciężko choruje (choć mam wątpliwości, skoro jest bardzo aktywny w mediach społecznościowych). Mogę natomiast zadać pytanie o zasadność ciągłego zasłaniania się pandemią.
Doskonale rozumiem obiektywne trudności, do których trzeba zaliczyć pandemię. Zaczynam jednak dostrzegać, że sytuacja idzie w kierunku absurdu. Jak inaczej nazwać tłumaczenia, że:
Jestem święcie przekonany, że dla niektórych osób COVID stało się czymś na kształt czapki-niewidki. Mamy pandemię, więc można bezkarnie unikać odpowiedzialności, udawać, że nic się nie stało, no bo przecież „jest wirus i czego się pan czepiasz?”
Pandemią tłumaczą się nawet te firmy, których działalność w żaden sposób nie mogła zostać zbombardowana przez COVID. Tutaj mogę powołać się na przykład znajomego, który od 2 miesięcy nie może się doprosić wizyty serwisanta kotłów gazowych. Powód? Oczywiście COVID. A jaki to ma związek? Wie chyba tylko sam serwisant.
I w tym tkwi sedno problemu. Moglibyśmy się oczywiście umówić (jako przedsiębiorcy), że po prostu gremialnie zaczynamy się ze wszystkim spóźniać, no bo przecież COVID. Nie ma jednak tak łatwo.
Klient, który 2 tygodnie odsyła brief, choć został uprzedzony, że bez tego nie zostanie potwierdzony termin realizacji, nagle domaga się przyspieszenia prac. Powołuje się na informację ze strony mojej agencji, że termin wykonania wynosi do 14 dni i oczekuje wywiązania się z tej deklaracji. Udaje, że nie rozumie, że żadne prace nie mogły ruszyć przed dostarczeniem briefu. On ma wymówkę – COVID. Drugiej stronie odmawia jednak prawa do przesunięcia terminu z jak najbardziej obiektywnych przyczyn, które w dodatku nie leżą po stronie wykonawcy!
Zaczynam się poważnie zastanawiać nad tym, aby zmienić cenniki na stronie internetowej i przy zakładanym terminie realizacji dodać np. „Termin do 14 dni*”.
*Lub nie wiadomo, na kiedy, bo COVID.